• Link został skopiowany

Taddy Błażusiak - poznajcie wielkiego sportowca

Osiągnięcia młodego Polaka w jego dziedzinie przekraczają osiągnięcia jakiegokolwiek innego polskiego sportowca. Jednak jego sława zaczyna się daleko za granicami kraju.

23-letni Polak, trialowiec, przypadkowo - jak głosi legenda - startuje w elitarnych zawodach Enduro Erzberg Rodeo 2007. Morderczy finał Red Bull Hare Scramble jest jego. Nikomu nieznany debiutant wygrywa legendarny wyścig, pokonując światowej klasy championów i lokalnych faworytów. Od tamtego magicznego wyścigu Taddy nie przestaje wygrywać. Dwa lata później jego motocykl KTM zostaje wystawiony w salzburskim muzeum jako maszyna jedynego jak dotąd potrójnego zwycięzcy Erzberg Rodeo. Taddy zdobywa sławę i zaszczyty godne największych gwiazd sportu. W USA i na zachodzie Europy jest gwiazdą. Żadna branżowa gazeta nie wypuści numeru bez zdjęcia Tadka. Jednak na rodzinnym Podhalu, kolebce polskich trialowców, zwycięstwa młodego mistrza przechodzą bez echa. Taddy może spokojnie spacerować po krakowskim rynku, nie zaczepiany przez nikogo. Niedługo przed czwartym startem w tym znaczącym wyścigu, Taddy opowiada o swojej karierze, nieustającym paśmie sukcesów i o tym, dlaczego na dom wybrał Andorę. Poznajcie naszego wielkiego sportowca i dowiedzcie się, dlaczego w Polsce sława oznacza uwielbienie.

Red Bulletin: Zacznijmy od samego początku. Skąd zainteresowanie sportami motorowymi? Jak to się zaczęło?

Taddy Błażusiak: To pytanie słyszałem już parę razy, więc odpowiedź mam w miarę przygotowaną. Wszystkiemu winny jest pradziadek, który od zawsze mocno pasjonował się motocyklami. Można powiedzieć, że był jednym z pierwszych motocyklistów na południu Polski. Pasja przeszła na jego wnuka, a mojego ojca i dzięki temu, mając zaledwie pięć lat, otrzymałem swój pierwszy motocykl. Początkowo traktowałem to jako zabawę, ale gdy pojawiły się wyniki, to wzrósł także poziom zaangażowania. W wieku sześciu lat pojechałem na swoje pierwsze zawody, powygrywałem wszystko i tak już zostało.

Były to oczywiście zawody trialowe.

Tak. Trial w Nowym Targu jest dość popularny. Przez naszą miejscowość przechodził szlak Rajdu Tatrzańskiego, który wówczas był znany w całej Europie. Dzięki temu mamy w Nowym Targu małą kolebkę trialowców.

Masz jakiegoś idola z tamtych czasów? Legendarnego trialowca, który patronuje Twojej karierze?

Właśnie nie ma takiej osoby. U mnie to wyglądało trochę inaczej. Dostałem motocykl, więc nim jeździłem po krzakach. Pewnie gdybym dostał gokarta, to jeździłbym na gokartach, albo robiłbym coś zupełnie innego. Ogólnie zawsze miałem tendencję do lekkiego szaleństwa. Robiłem rzeczy, których inni nawet nie próbowali. Miałem przy tym dużo szczęścia, ale dzięki tej zboczonej odwadze nigdy nie myślałem o konsekwencjach. Jeżeli czułem, że coś jest wykonalne, po prostu to robiłem.

A co Cię bardziej nakręcało: to, że coś zaliczysz, czy to, że nikt przed Tobą nie chciał tego zrobić?

I jedno, i drugie. Prawda jest taka, że im dłużej się nad czymś zastanawiasz, tym większa szansa, że Ci to nie wyjdzie. Trudne rzeczy trzeba robić automatycznie. Całe życie tak robiłem i dzięki temu udawało mi się omijać poważniejsze kontuzje. Oczywiście miałem kilka mniejszych przestojów, ale to jest wliczone w ten sport.

Wróćmy do przebiegu Twojej kariery. Miałeś dziesięć lat, gdy...

zdobyłem pierwsze miejsce we wszystkich kategoriach trialowych w Polsce. Wygrałem młodzików, w Polsce był to przedział wiekowy od 13 do 17 roku życia. Miałem 10 lat i nie miałem jeszcze karty motorowerowej. Zostałem nawet wykreślony z wyników z powodu jej braku. Wykreślili mnie, a ja nadal pokonywałem siedemnastolatków. Mam zdjęcia, jak stoję na podium na pierwszym miejscu i jestem niższy od chłopaków stojących na niższych stopniach. Tak to się zaczęło, zostałem zauważony przez ekipę Gas Gas, zacząłem latać na treningi do Hiszpanii i jeździć na doskonałym sprzęcie. Po raz pierwszy zobaczyłem, na czym polega profesjonalny sport. Miałem 12 lat i mogłem pojechać za darmo zagranicę, aby pojeździć na motocyklach? To zaczynało mieć sens. Właśnie wtedy pojawił się w mojej głowie plan.

Plan dalszego rozwoju Twojej kariery?

Można tak powiedzieć. Miałem wtedy 16 lat i wymyśliłem sobie, że będę z tego żył, że to jest to, co lubię robić i że chcę jeździć na motocyklu jak najdłużej. Głównym celem mojego planu było zdobycie mistrzostwa świata.

Czy to znaczy, że Erzberg także był zaplanowany?

Tego akurat nie planowałem. Zresztą cała wyprawa do Austrii była dosyć spontaniczna. Wszystko zaczęło się od moich problemów ze sponsorem w trialu. Zacząłem jeździć dla innych teamów, z którymi współpraca układała się różnie. Zirytowany całą sytuacją wróciłem do Krakowa, gdzie spotkałem się z moim dobrym znajomym, Bartkiem Obłuckim. Bartek jeździł już wówczas w enduro i zaczął opowiadać o zawodach na górze Erzberg, w których nie może wystartować z powodu kontuzji. Siedzieliśmy na piwie w Krakowie, a ja pomyślałem, że akurat nie mam co robić w weekend. Kwalifikacje były w czwartek, a my we wtorek w nocy zdecydowaliśmy o wyjeździe. Skombinowaliśmy na szybko motocykl, jechaliśmy całą noc i tak to się zaczęło. Pojechaliśmy tam dla zabawy. Zrobiliśmy sobie obóz kempingowy, rozstawiliśmy motocykle, puściliśmy muzykę - wszystko w czysto wakacyjnym klimacie. Wystartowaliśmy w pierwszych kwalifikacjach i nagle okazało się, że udało mi się zdobyć całkiem dobry wynik na motocyklu trialowym. Wówczas przyszło do mnie dwóch panów z KTM, proponując start w zawodach na ich najnowszym modelu motocykla. Ja wtedy nie miałem kontraktu, pierwszy raz od 10 lat. Pomyślałem sobie: "może pojadę, ale najpierw muszę zobaczyć, co to w ogóle za motor". Na chwilę przed drugimi kwalifikacjami wsiadłem na nową maszynę, ustawiłem kierownicę, ustawiłem klamki i pojechałem. Bum! Pierwszy w kwalifikacjach. Czyli jest dobrze. Przed zawodami to samo - postanowiłem się bawić, założyłem gogle i jadę. Bach. Znowu pierwszy. Następny zawodnik przyjechał sześć minut za mną. Nokaut.

Tak doszliśmy do stanu, w którym obecnie się znajdujesz. W ciągu trzech lat od tamtych zawodów zmieniłeś dyscyplinę, dwukrotnie obroniłeś tytuł w Erzbergu, zdobyłeś Puchar Świata Enduro, mieszkasz w Hiszpanii, pracujesz głównie w USA, do Polski zaglądasz, gdy trzeba pojeździć po Stadionie Narodowym dla Red Bulla, w Nowym Targu bywasz jeszcze rzadziej. Jak teraz wygląda Twoje życie?

Moje życie tak naprawdę nie zmieniło się jakoś drastycznie. Mieszkałem w Hiszpanii już od jakiegoś czasu, jeździłem na zawody co weekend i robiłem swoje. Zmieniła się tylko dyscyplina, zmienił się motocykl, zmienił się team i zmieniła się rozpoznawalność, bo popularność tego sportu jest większa. Sama podstawa jest ciągle taka sama - tryb życia, treningi.

Nie przewróciło Ci się w głowie?

Ja wiedziałem, czego się spodziewać i jak to działa. Różnica była taka, że tam byłem jednym z najlepszych małolatów, a tu nagle jestem najlepszy. Po prostu jestem najlepszy, jestem dwa kroki do przodu przed resztą.

No dobra, a dlaczego Hiszpania?

Jeśli mamy być dokładni, to nie Hiszpania, a Andora. Mieszkam tam, bo jestem góralem i kocham góry. Jestem Polakiem urodzonym w Nowym Targu, przez większość życia w Polsce mieszkałem w Krakowie, ale czuję się góralem i czuję się Polakiem. Żyję w Andorze, bo lubię słońce i ciepło. Mógłbym mieszkać w południowej Hiszpanii, ale Andora ma fantastyczne góry. Tak to można wytłumaczyć.

A jak to wygląda w USA? Tam też masz dom z basenem?

Oczywiście. Tylko samo korzystanie z "basenu" jest utrudnione. Wszystkim może się wydawać, że jadę do Kalifornii i siedzę w jacuzzi z dziewczynami w bikini, ale ja tam jadę do pracy - zdobyć mistrzostwo. Oczywiście mamy do dyspozycji dom wynajęty przez KTM, ale zwykle wygląda to tak, że wstaję rano i spotykam się z mechanikiem, który ma już spakowany motor. Idziemy na testy, trenujemy, kończę po południu, idę coś zjeść, zdrzemnąć się i wracam na siłownię. Później jest wieczór i jestem tak zmęczony, że od razu idę spać. Rano powtórka i tak przeleciało mi ostatnie pięć miesięcy, gdy siedziałem w Stanach. Wygrałem mistrzostwa - po to tam pojechałem - i wróciłem.

Dochodzimy nareszcie do sedna naszego wywiadu. Zdobycie takiego mistrzostwa z pewnością uczyniło Cię osobą popularną.

Czasami wydaje mi się, że w USA nie ma ludzi znanych. Powiedzmy, że idziemy coś zjeść. Jest Ronnie Renner, Grant Langston, jestem ja - topowi zawodnicy w swoich dyscyplinach, którzy biorą miliony dolarów z każdego kontraktu. Ludzie ich znają, ale maksymalną reakcją będzie podejście i przybicie piątki. I tyle. A u nas jak w restauracji siedzi Małysz, to trzeba mu zrobić zdjęcie, trzeba ulec manii.

Nie ma Błażusiakomanii w USA? Nie masz swoich fanów?

Mam dosyć sporą grupę fanów, ale to dzięki temu, że sporty motorowe w Stanach są szalenie popularne. W każdym miasteczku masz przynajmniej kilka torów crossowych. Możliwości do uprawiania tego sportu są większe, zatem więcej osób jeździ. Więcej osób kupuje sprzęt, ciuchy, bilety na zawody. Podczas każdej edycji Pucharu Świata trybuny były wypełnione publicznością: 10-15 tysięcy osób za każdym razem.

Ilu z nich przyjeżdża kibicować Polakowi z Nowego Targu?

Myślę, że mam dosyć spore grono kibiców. Otrzymuję także duże wsparcie od Polonii. Ostatnio na zawody w Denver przyjechały dwa autokary z Chicago. To sześć godzin drogi w jedną stronę, a oni przyjechali tylko zobaczyć zawody. Ciężko jest ocenić, jak bardzo jestem tam rozpoznawalny. Na pewno otwierając w sezonie gazetę o sportach motorowych natkniesz się na zdjęcie, wywiad lub cokolwiek innego. Stałem się częścią branży. Na zawodach enduro jestem numerem jeden; jak ktoś się interesuje tym sportem, to z pewnością o mnie słyszał. Wystąpiłem u Travisa Pastrany w Nitro Circus, prowadziłem rozmowy na temat własnego reality show, ale problem polega na tym, że na większość z tych rzeczy nie mam obecnie czasu. Staram się robić swoje - jeździć na motocyklu.

W takim razie powrót do Polski musi być dla Ciebie dużą odmianą. Wyjeżdżasz ze świata, w którym ludzie przyjeżdżają autobusami obejrzeć Twoje przejazdy, a tu wychodzisz na ulicę i możesz liczyć na sporadyczne reakcje.

Ale to ma też swoje pozytywne strony. Odpada pewne brzemię. Zakładasz okulary przeciwsłoneczne i idziesz normalnie na piwo. Taki scenariusz też mi pasuje.

Zastanawiam się dlaczego tak jest. Dlaczego tak popularny Polak jest nierozpoznawalny na własnym gruncie?

W Polsce jest strasznie skrzywiona pewna rzecz: albo cię tu nie znają, albo cię ubóstwiają. Nie ma stadium pośredniego. Znają cię tylko wtedy, gdy masz sukcesy na miarę wspomnianego Orła z Wisły. Poza tym sporty motorowe w naszym kraju są wciąż słabo rozwinięte. Największą popularnością cieszy się żużel. Motocross, enduro - te dyscypliny są nadal mało dostępne i do kibicowania im nie wystarczy siąść na trybunach owalnego toru. Przez to kuleje sprzedaż sprzętu, organizacja zawodów i co za tym idzie, popularność zawodników. Poza tym w Polsce nie istnieje tak naprawdę sport zawodowy. Istnieje tylko kilka firm, które posiadają poważne pieniądze i są branżowo zainteresowane sponsorowaniem danej dyscypliny.

Twoim zdaniem tak było i będzie? Czy może kiedyś będzie inaczej i jak będziesz wracał do Polski, to nie będziesz się czuł jakbyś wracał z wielkiego świata na wieś?

Ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. Staram się po prostu zająć się swoją pracą - jazdą na motorze. To, co się będzie działo wokół, jest tylko dodatkiem do mojego głównego celu. Muszę zająć się sobą, muszę się skoncentrować na tym, aby mieć dobry motocykl, żeby mój mechanik był tam, gdzie ma być, żeby moje motory były tam, gdzie mają być i żeby wszystko się zgadzało. Ja mam swoją wizję, przez całe życie miałem plan. Mam nadzieję, że kiedyś polskie podejście do sportów motorowych zmieni się na lepsze, ale wątpię czy uda mi się dożyć tych pięknych czasów. Może kolejnym zawodnikom będzie łatwiej. W paru kwestiach z pewnością przetarłem szlaki, ale jeszcze wiele szlaków zostało do przetarcia.

A może po zakończeniu kariery zawodowej zajmiesz się promocją swojej dyscypliny? Zorganizujesz jakieś zawody?

Może i tak będzie. Nie myślę o tym. Przede mną ciężki sezon: Erzberg Rodeo, Indoor World Cup, Mistrzostwa Świata Cross Country Obecnie skupiam się jedynie na startach w zawodach.

Oficjalna strona Tadka: www.tblazusiak.pl